10.01.2015

[ 9 ]

Leżałaś na czymś miękkim - pewnie na łóżku i czułaś czyjś gorący oddech na twarzy. Potem skrzywiłaś się, kiedy ręka mocno Cię zapiekła. Wyrwałabyś ją z mocnego uścisku, ale byłaś na to zbyt słaba. Na chwilę chyba odpłynęłaś, ale nie byłaś tego pewna. Próbowałaś otworzyć oczy, które zupełnie Cię nie słuchały, a głośny łopot w głowie powodował mdłości. Raczej nie umarłaś, więc wypuściłaś ze świstem powietrze. To dobrze, bo chciałaś żyć. Poruszyłaś najpierw nogami, potem palcami u rąk, które nigdy nie były tak ciężkie jak teraz. Dzwoniło Ci w uszach, a odgłosy z zewnątrz były przytłumione. Spanikowałaś, kiedy znowu zaczęłaś głuchnąć, czując, że tracisz przytomność. Tym razem postanowiłaś zawalczyć i kurczowo trzymałaś się życia.
     Ashtona męczyło potworne poczucie winy, że posłuchał Cię, kiedy ledwo świadoma leżałaś na łóżku i nie zadzwonił na pogotowie lub chociaż po Twoich rodziców. Odpowiedzialny człowiek na pewno zawołałby pomoc. Czuł się źle sam ze sobą, że nie zrobił nic oprócz siedzenia przy Tobie. Tak bardzo chciał Ci pomóc, ale nie potrafił sprzeciwić się Twojej woli. Spojrzał na poranioną rękę; rany, które sobie zadałaś nie były na szczęście głębokie i było to tylko kilka cięć, ale ilość krwi, którą zostawiliście w kuchni przerażała Ashtona. Jak najlepiej potrafił oczyścił rany i opatrzył je, uspokojony trochę, kiedy przestały one krwawić.
     Pobiegł do kuchni uważając, żeby nie wejść w kałuże krwi i nie rozmazać jej jeszcze bardziej po całej kuchni. Na schodach i w przejściu zauważył kilka czerwonych kropek, które musiały upaść na podłogę, kiedy wnosił Cię na górę.
     Przeszukał wszystkie szafki i lodówkę aż w końcu znalazł sok pomarańczowy i batona czekoladowego. Nie wiedział co powinnaś zjeść i wypić, więc przyniósł Ci jeszcze kanapkę, którą zrobił podczas gotowania się wody na herbatę, owoc i żelazo, które od czasu do czasu zażywałaś. 
     Podniosłaś się do pozycji siedzącej, ignorując ból w przedramieniu oraz ciężkość głowy i kończyn. Bagatelizowałaś sprawę krwi, a za powód zasłabnięcia podałaś kiepskie odżywianie i zbyt dużo alkoholu. W to Ashton był w stanie uwierzyć, bo nigdy dużo nie piłaś, a Twoja waga wciąż schodziła w dół i chłopak mógłby przysiąc, że jeszcze kilka dni temu Twoje policzki nie były tak zapadnięte.
     Z opatrzoną i zabandażowaną ręką próbowałaś powrócić do świadomości i zebrać się do kupy, żeby posprzątać bałagan, który zostawiłaś na dole. Bałaś się reakcji rodziców, kiedy zobaczą co zrobiłaś, a nie potrzebowałaś kolejnych tygodni ciągłej obserwacji. To co sobie robiłaś miało pozostać Twoją tajemnicą. Teraz już Twoją i Ashtona.
     - Dlaczego?
      Ashton nie pytał tylko o incydent z dzisiejszego dnia. Wciąż nie potrafił zrozumieć czemu ktoś tak inteligenty i nastawiony optymistycznie do świata, mógł pozwolić aby ciemność go pochłonęła.
     Chciałaś odpowiedzieć szczerze, ale zgubiłaś się. Gdzieś w połowie wszystkich wydarzeń zapomniałaś dlaczego tak naprawdę chciałaś zakończyć swoje życie. Teraz wszystko co robiłaś, robiłaś z przyzwyczajenia i po to by zająć czymś myśli. Życie na przepisanych przez lekarza tabletkach było prostsze. Użalaniem się nad sobą karciłaś się za to, że Calum już Cię nie kochał, a walka z tępym bólem z którym się oswajałaś, stała się sposobem na życie. Teraz widziałaś jakie to było głupie. Musiałaś wziąć się w garść i zacząć walczyć o swoje szczęście. Nie byłaś już z Calumem. Prawdopodobnie już nigdy nie będziecie razem i należało się w końcu z Niego wyleczyć. Ale to nie było proste, bo Calum był jedyną osobą przy której naprawdę potrafiłaś żyć.
     - Nie powiesz o tym nikomu, prawda Ash?
     Chłopak wypuścił głośno powietrze i widziałaś jak ze sobą walczył. Oczywiście, że chciał komuś powiedzieć  - Twoim rodzicom i lekarzom o tym przez co przechodziłaś, ale błaganie w Twoim głosie i panika, którą widział w Twoich oczach nie pozwoliły Mu na to.
     - Nie powiem - zgodził się w końcu. - Ale musisz mi obiecać, że więcej tego nie zrobisz. Rozumiesz mnie Nia? Mam na myśli, że w końcu się otrząśniesz i nigdy więcej nie będziesz próbowała się okaleczać... czy zabić, ani nic z tych rzeczy.
     Przygryzłaś policzek zanim się odezwałaś. To była łatwa obietnica, bo sama już doszłaś do tego, że powinnaś stanąć w końcu na własnych nogach. Pokiwałaś głową, ale Ashtonowi to nie wystarczało.
     - Nie, Nia. Chcę to usłyszeć. Masz mi powiedzieć, że to był ostatni raz.
     - Ashton - zaczęłaś - obiecuję Ci, że nie będę próbowała ani myślała o kolejnej próbie samobójczej i nigdy nie będę się już cięła. 

     Źle się czułaś mówiąc te ostatnie słowa, które były zwykłym kłamstwem. Odkryłaś dzisiaj, że zwykłe cięcie przedramienia mogło przynieść ogromną ulgę. Nigdy tego nie rozumiałaś, ale teraz wszystko było dla Ciebie jasne - jeżeli miałaś stać się dawną Nią Madsen potrzebowałaś czegoś, gdzie dawałabyś upust swoim emocjom. Wydawało się, że razem z rozcinającą się skórą i wypływającą krwią uciekały wszystkie Twoje uczucia, których chciałaś się pozbyć.
     - Dobrze. Dobrze - powtórzył jeszcze raz, bardziej do siebie, by się uspokoić. - Pójdę na dół posprzątać wszystko. Zostać tutaj, Nia. Ja się wszystkim zajmę.
     Posłałaś Mu lekki uśmiech, który znaczył o wiele więcej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać. Nie wyobrażałaś sobie życia po Calumie bez Ashtona. Odcięłaś się od Chloe i Hayley, które najwyraźniej nie były w stanie zrozumieć co się z Tobą działo i choć Ashton też niewiele pojmował i mało co mógł zrobić, starał się być przy Tobie. Czuł się odpowiedzialny za Ciebie i za to co się stało i starał się pomóc, jak tylko potrafił. Naprawdę to doceniałaś i żałowałaś, że nie mogłaś zakochać się właśnie w Nim.


Wow. Po prostu wow.
     Choć nie byłaś taką osobą, zapewne wyśmiałabyś kogoś, kto powiedziałby Ci, że na swoje urodziny znajdziesz się w Anglii. Zawsze chciałaś zobaczyć kawałek świata, ale wciąż byłaś młoda, żyłaś z rodzicami i wierzyłaś, że jeszcze przyjdzie na Ciebie pora. Poza tym opuszczenie Australii i przylot do zupełnie innego miejsca, gdzie nikogo nie znałaś przerażał Cię. A teraz, dokładnie przed Tobą znajdowała się O2 Arena od której nie mogłaś oderwać wzroku, a uśmiech nie schodził Ci z twarzy.

     Założyłaś za uszy kosmyki włosów, które przez silny wiatr wypadły z ciasnego kucyka i mocniej opatuliłaś się granatowym swetrem, który miałaś na sobie. Ręce bez rękawiczek były już sztywne z zimna, a policzki piekły Cię od chłodnego wiatru, ale zupełnie Ci to nie przeszkadzało. Długo mogłaś jeszcze tak stać i cieszyć się ze szczęścia Luke'a, Ashtona, Michael'a  i przede wszystkim Caluma. Dopingowałaś Mu w spełnieniu marzeń, jak najlepiej potrafiłaś, nawet jeżeli te marzenia zabierały Go od Ciebie. Nie trudno było zauważyć, że kiedy w grę wchodził zespół Ty znikałaś. Tym bardziej przez ostatnie dwa miesiące, kiedy lewo rozmawiałaś z Calumem. Starałaś się przy Nim być, ale kiedy nie miał dla Ciebie czasu było to trudne. Teraz wszystko miało się zmienić, bo znowu byliście razem.
     Zaśmiałaś się na wspomnienie rozpromienionego Caluma i skaczącego z ekscytacji i niecierpliwości Michael'a, kiedy widziałaś Ich jeszcze dzisiaj rano. Teraz gdzieś Ci uciekli, ale nie przejmowałaś się tym, bo potrzebowałaś chwili dla siebie. Chciałaś nacieszyć się atmosferą, zapachem i niebem Londynu, które tak różniło się od tego, które widziałaś w domu.

     Zrobiłaś szybkie zdjęcie, które wstawiłaś na IG, a kilka innych wysłałaś mamie, Chloe i Hayley, które nie przejmując się opłatami wciąż do Ciebie pisały ciekawe wszystkiego. Jedyne czego żałowałaś to tego, że przyjaciółki nie mogły być teraz z Tobą - razem szalałybyście po ulicach Lonynu i cieszyły się spędzonym tu czasem, ale z drugiej strony miałabyś mniej Caluma. Zbyt długo Go nie widziałaś i prawie popłakałaś się na Jego widok, kiedy odbierał Cię z lotniska. Chyba nigdy w życiu nie będziesz mogła odwdzięczyć się Mu za to, co dla Ciebie zrobił, ale liczyłaś, że będziesz miała na to jeszcze całe życie.
     - Zamienisz się w sopel lodu jeżeli jeszcze trochę tu postoisz.
 

    Odwróciłaś się w stronę Caluma, który stanął obok Ciebie w ciepłej kurtce, z Twoim szalikiem w dłoni, który zaraz owinął Ci w okół szyi. Pocałowałaś Go przelotnie w policzek i wtuliłaś się w Jego ramię. Z rozwianymi włosami, zaczerwienionymi policzkami od zimna i szybkiego marszu, i świecącymi się oczami ze szczęścia wyglądał tak pięknie, jak jeszcze nigdy. Trudno Ci było odwrócić od Niego wzrok, nie rozumiejąc co ten niesamowity chłopak, który za chwilę będzie zapowiadał One Direction robił tu teraz z Tobą. Nie mogłaś uwierzyć we własne szczęście, ale nawet nie próbowałaś. Miłość, która Ci się przytrafiła była jedną z rzeczy, których nie chciałaś rozumieć i segregować wkładając do odpowiedniej szufladki.
     - Chodź, Nia, chciałbym Ci coś pokazać.

     Splotłaś palce z palcami Caluma, posłusznie za Nim idąc. Nie mogłaś w to uwierzyć, ale chichotałaś, kiedy przechodziliście przez korytarze i pomieszczenia w których mogłabyś się zgubić. Po drodze mignął Ci Luke, który siedział z Niall'em i Harry'm. Przywitałaś się z Nimi przelotnie, kiedy posłali w kierunku Twoim i Caluma szerokie uśmiechy.
     Poznanie chłopaków z One Direction to też było coś, w co pewnie nigdy byś nie uwierzyła. Nie byłaś Ich fanką, choć kilka piosenek słyszałaś i znałaś, ale Oni byli zupełnie innym światem do którego nagle uzyskałaś dostęp. Wyglądało na to, że zyskałaś również nowych znajomych, którzy wydawali się szczerze Cię lubić, nawet jeżeli nie znali Cię długo.
     - Powiesz dokąd mnie ciągniesz? - wysapałaś, z trudem łapiąc oddech. Prawie biegłaś za Calumem chcąc dotrzymać mu kroku, kiedy Ten jakby unosił się z podekscytowania nad podłogą.
     - Zaraz zobaczysz.
     - Cal!
     - Bądź cierpliwa - Calum uśmiechnął się do Ciebie, więc od razu zamilkłaś.
     Szliście jeszcze chwilę przed siebie. Calum co jakiś czas się odwracał, posyłając Ci ponaglające spojrzenie i mimo, że nie poznawałaś otoczenia, silny i ciepły uścisk Caluma wystarczyły, by nie myśleć dokąd idziecie.
     - Okay, Nia - Calum zatrzymał się i odwrócił do Ciebie. Położył Ci ręce na ramionach i spojrzał tak głęboko w oczy, że byłaś pewna, że dostrzegał Twoją duszę. - Ufasz mi?
     - Oczywiście, że tak.
     - Zamknij oczy.
     - Co?
     - Po prostu zamknij oczy - powtórzył z rozbawieniem.

     Zdziwiona, ale zaciekawiona zrobiłaś w końcu to o co prosił. Znów poczułaś jak Calum łapie Cię za rękę i prowadzi powoli przed siebie. Chęć otworzenia oczu była niezwykle kusząca, ale starałaś się za wszelką cenę tego nie zrobić. Nie chciałaś rozczarować Caluma, a poza tym uwielbiałaś niespodzianki i miałaś zamiaru samej sobie niczego zepsuć.
     - Nie podglądaj!
     Zaśmiałaś się głośno i dla pewności swojej oraz Caluma zakryłaś oczy wolną dłonią. Zewsząd słyszałaś głosy i czułaś zapachy, które nic Ci nie mówiły. Serce zaczynało szybciej bić, a na skórze pojawiła się gęsia skórka, kiedy wciąż byłaś ciągnięta przez Caluma. W końcu zatrzymaliście się i chłopak puścił Twoją dłoń, by stanąć za Tobą z rekami na Twoich ramionach.

     - Teraz możesz otworzyć oczy - wyszeptał Ci do ucha, łaskocząc wrażliwą skórę swoim oddechem.
     Zwlekałaś chwilę chcąc rozkoszować się tym momentem, bo był jedyny i niepowtarzalny. Chciałaś go dokładnie zapamiętać i przygotować się na to co zaraz zobaczysz. Kiedy żołądek wywinął lekkiego fikołka w końcu zdecydowałaś się zdjąć rękę z oczu i spojrzeć przed siebie.
     Nie tego się spodziewałaś. W zasadzie nie myślałaś czego się spodziewać, ale stanie pośrodku dużej sceny z widokiem na trybuny z pewnością nie było tą rzeczą. Nie byłaś rozczarowana. Tak naprawdę wszystko chłonęłaś z ogromnym zaciekawieniem i zafascynowaniem, ale wciąż nie rozumiałaś dlaczego Calum Cię tu przyprowadził i zrobił z tego całe widowisko.
    - Spójrz przed siebie - głos Caluma znów zabrzmiał koło Twojego ucha. - I spróbuj zobaczyć to co widzę ja.
     Jeszcze raz przebiegłaś wzrokiem po całej arenie. Duża scena na której stałaś, płyta i trybuny przed Tobą nie zmieniły się, ale zaczęły wyglądać inaczej, kiedy słuchałaś Caluma. Starałaś się skupić na tym o czym mówił i próbować to zobaczyć. Chciałaś spojrzeć na wszystko Jego oczami. 
     Scena nie była tylko sceną, a całym marzeniem Caluma. Była miejscem gdzie na chwilę zapominał o wszystkim, dzieląc się z innymi swoimi uczuciami i muzyką, miejscem w którym żył i naprawdę czuł, i które mógł nazwać domem. Łzy łatwo mogły zakręcił się w oku od nadmiaru emocji i zwykłego, ale najsłodszego szczęścia, które ogarniało Go, gdy stał na scenie i rozpierało Go od środka. Wtedy czuł, że może wszystko i że w końcu znalazł swoje miejsce. Wychodząc na scenę czuł się po prostu na odpowiednim miejscu, co było tak proste, że aż niewytłumaczalne. Zrozumiałaś to w końcu, bo tak Ty czułaś się przy Calumie. On miał zespół i scenę, a Ty miałaś Jego.
     Wtuliłaś się Niego cicho dziękując, że Cię tu przyprowadził.
     - Dałaś mi kawałek siebie - powiedział. - Też chciałem dać Ci coś mojego.
     Wiedziałaś. I dlatego kochałaś Caluma z każdym dniem coraz bardziej.

 

Wierciłaś się na krześle, bojąc się, że rodzice zauważą w końcu brak piwa w lodówce i butelki wódki w szafie, albo że rękaw długiej bluzki podciągnie się i prowizoryczny bandaż stanie się widoczny.
     Smród alkoholu jeszcze długo unosił się w kuchni, dlatego póki mama, która jako pierwsza nie przyjechała do domu, wszystkie okna na dole były pootwierane. Dziękowałaś Ashtonowi za to, że posprzątał wszystko i zajął się Tobą. Nie byłaś pewna jakim cudem zeszłaś na dół i kontaktowałaś, kiedy pomagałaś przygotowywać kolację razem z mamą. Starałaś się mało odzywać ze strachu, że Twój głos będzie zbyt słaby albo, że któreś z rodziców poczuje od Ciebie alkohol. Zęby myłaś już chyba osiem razy i byłaś pewna, że jeszcze trochę i zmyjesz sobie całe szkliwo, a Twoje dziąsła będą krwawić od drapiącej szczoteczki.
     - Rozłóż sztućce. - Tata wręczył Ci widelce i noże do jeden ręki, a do drugiej talerze.
     Prawie upuściłaś naczynia, które były zbyt ciężkie dla Twojej pociętej ręki. Mama posłała Ci uważne spojrzenie, ale przełknęłaś ból i przełożyłaś talerze do drugiej ręki, udając, że nic się nie stało.
     Udawanie weszło Ci w nawyk. Udawałaś, że jadłaś, że wychodziłaś z domu, że miałaś znajomych, że wracałaś do zdrowia. Męczyło Cię to już i chciałaś zacząć żyć naprawdę, ale ciężko było porzucić stare nawyki.
     - Nie podoba mi się, że zostaniesz tu sama.
     - Tata ma racje, Nia. Pozwól mi zadzwonić do Jeanie.
     Pokręciłaś głową, przełykając pomidora i sałatę zanim się odezwałaś.
     - Nic mi nie będzie - powtórzyłaś po raz trzeci. - Ciocia nie musi jechać aż sześciu godzin żeby posiedzieć ze mną przez weekend.
     - Zrozum nas, martwimy się o ciebie.
     - Wiem, mamo - westchnęłaś grzebiąc widelcem w sałatce. Lewa ręką, która leżała na Twoich kolanach zaczynała Cię szczypać, jakby rany które zrobiłaś sobie kilka godzin temu na nowo się otworzyły. - Ale nie macie o co. Spędzę ten czas z Chloe i Hayley - miałaś przynajmniej taką nadzieję.
     - Oh, to dobrze. Dawno ich nie widziałam.
     - Tak, ja też - wymruczałaś pod nosem.
     - Coś mówiłaś?
     - Że może Ashton będzie miał chwilę wolnego - W chwili, gdy to powiedziałaś już tego żałowałaś.
     Twój tata stężał cały, odłożył sztućce na talerz i spojrzał na Ciebie, kiedy powoli przełykał jedzenie, które miał w ustach. Wciąż nie tolerował Ashtona i tego, że przebywał w Jego domu. Obwiniał Go, jak i resztę chłopaków, o wszystko co złego Ci się przydarzyło i ani myślał zostawić Cię w domu samą, kiedy jeden z Nich będzie Ci towarzyszył przez cały weekend.
     - Chyba już ci powiedziałem co myślę o twojej znajomości z tym chłopakiem.
     - Ashton niczemu nie jest winny.
     - Nie interesuje mnie co masz do powiedzenia w jego obronie. Nie chcę żebyś się z nim spotykała i to moje ostatnie słowo.
     Spojrzałaś na tatę urażona, bo gdyby nie Ashton, kto wie czy siedziałabyś z rodzicami teraz przy stole. Chciałaś powiedzieć Mu to w twarz, ale nie miałaś w sobie dość odwagi. Tata zawsze był surowy, ale teraz przerażał Cię jeszcze bardziej.
     - Rod, proszę cię, uspokój się i zjedzmy w spokoju.
     - Pojedziesz sama do mamy - uciął chłodno. - Ja najwyraźniej muszę zostać w domu.
     - Co? Tato, daj spokój.
     - Rozmowa jest zakończona, Nia.
     Rzuciłaś widelcem o talerz od którego się odbił i spadł na podłogę. Odsunęłaś głośno krzesło i z rosnąca frustracją zaczęłaś odchodzić od stołu. Tata był nie do wytrzymania, gotowy zostać z Tobą żebyś przypadkiem nie spotkała się z Ashtonem, kiedy Jego mama leżała w szpitalu ze złamanym biodrem. 

     Przeniosłaś wzrok na drzwi, kiedy mama weszła do Twojego pokoju. Usiadła obok Ciebie na łóżku i dotknęła lewej ręki; automatycznie odsunęłaś się od Jej dotyku, bojąc się, że odkryje Twoje rany.
      - Nia - mama westchnęła wypowiadając Twoje imię. - Porozmawiam jeszcze z tatą, dobrze? Nie gniewaj się na niego, po prostu się martwi, bo cię kocha.

     Chciałaś, ale nie byłaś pewna, czy wciąż potrafiłaś wierzyć w jakąkolwiek miłość. 

✕  ✕  ✕ 
Nie podoba mi się. Smutne, ale zaczynam traktować tę historię z coraz większą obojętnością. Sprawdzone jako tako - za błędy przepraszam.
Kolejny za dwa tygodnie. Za tydzień bawię się na skoczni♥

5 komentarzy:

  1. Wybacz za mój ostatni brak komentowania, ale zgubiłam się gdzieś podczas poszukiwania sensu życia. Nie potrafię zrozumieć ojca Nii
    (czy tak to się odmienia?) i jego niechęci do Ashtona. Niby Calum to skurwiel, ale to wspomnienie mnie rozczuliło.
    Życzę weny!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dobrze, że rozczuliło, bo taki miałam zamysł. Nie znoszę Caluma i zgniotłabym go butem, ale z drugiej str Calum skurwiel ma coś w sobie.
      Wena się przyda, dziękuję!

      Usuń
  2. To jest świetne nie kończ tego teraz.Uwielbiam choć raz poczytać twoje opowiadanie, które różni się od innych i jest wspaniałe <33
    Miłej zabawy i wracaj szybko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje bardzo bardzo♥
      Na razie jestem zdeterminowana napisać to do końca. Trzymam za to kciuki (:

      Usuń
  3. Trzymam kciuki i wierzę że dotrwasz do końca

    OdpowiedzUsuń